Elegancki
starszy pan średniego wzrostu, o sugestywnej, pełnej wyrazu głowie,
przyprószonych siwizną włosach, z nieodłączną wzorzystą apaszką wyłaniającą
się fantazyjnie spod rozpiętego szeroko kołnierza koszuli, znakomity
gawędziarz, mówiący dużo i chętnie z charakterystycznym francuskim "r"
- to wizerunek Mariana Makarskiego.
Zarówno na co dzień, podczas wernisaży,
gdy jest duszą towarzystwa, ale także na ulicy na spacerze, w sklepie,
gdy robi zakupy, czy w kawiarni, gdy pije lampkę wina. Wizerunek człowieka,
w którym wielu widzi kapryśnego, znudzonego życiem bonvivanta. Ale jaki
jest Marian Makarski w zaciszu swej pracowni, przy sztaludze, gdy w
samotności próbuje rozstrzygać istotne dlań kwestie malarskie?
Postać tyle barwna co oryginalna. Z wykształcenia architekt, z zamiłowania
i przekonania pisarz, krytyk sztuki i naukowiec (autor rozprawy doktorskiej
poświęconej rozwojowi przestrzennemu Kazimierza Dolnego), wykładowca
Politechniki Lubelskiej, a do tego - jakby na przekór młodzieńczym marzeniom
o pisarstwie - artysta malarz. Przede wszystkim twórca specyficznych
nastrojowych pejzaży oraz urzekających prostotą martwych natur kwiatowych,
artysta jedyny i niepowtarzalny, po prostu Marian Makarski.
Gdy spoglądamy
na dziesiątki, setki jego pejzaży, to widzimy w gruncie rzeczy multiplikacje,
przetworzone wersje "tego samego obrazu". Obrazu malowanego
przez artystę z niesłychaną pasją i zaciętością, co najmniej od początku
lat sześćdziesiątych (sic!).
I chociaż twórca posługuje się za każdym
razem w miarę stałym zestawem rekwizytów: wydłużonymi, klockowatymi
domkami z bajki, pustymi krzesłami, postacią Don Kichota, anonimowymi
sylwetkami dzieci i osób dorosłych, pojawiających się sporadycznie w
pustce małych prowincjonalnych miasteczek, to jednak każde płótno -
mimo pozorów podobieństwa i związków z pozostałymi - stanowi zwartą,
zamkniętą całość. Nie ma więc mowy o cyklu obrazów na jeden i ten sam
temat, są natomiast udane próby plastycznego zapisu stanów emocjonalnych
artysty wynikających z nieustannego przeżywania lat dzieciństwa i refleksji,
jakie budzą w nim z perspektywy upływającego czasu.
Tym, co decyduje o oryginalności i niepowtarzalności płócien Mariana Makarskiego, tym,
co zachęca widzów do ich oglądania, a krytyków do pozytywnej oceny,
wzbudza chęć kupienia obrazu do muzeum, posiadania w prywatnych zbiorach
- jest kolor i nastrój, klimat wywołany symbiozą zachodzącą pomiędzy
rozbudowaną, nie pozbawioną aluzji treścią a sugestywną formą.
Niewątpliwie, pierwszy kontakt z obrazami Mariana Makarskiego nasuwa skojarzenia z
dziełami kolorystów polskich z okresu dwudziestolecia międzywojennego
z jednej strony, a obrazami Marca Chagalla czy Jerzego Nowosielskiego
- z drugiej. Jest to jednak związek, zależność w gruncie rzeczy naskórkowa,
choć bardzo prawdopodobna, wynikająca z fascynacji artysty, jego edukacji,
przygotowania teoretycznego i praktycznego wyniesionego z gorącego środowiska
artystycznego Krakowa końca lat czterdziestych i początku lat pięćdziesiątych.
Tego samego Krakowa, w którym nie tylko studiował architekturę (na Politechnice
Krakowskiej), ale i bywał w legendarnej Jamie Michalikowej. Brał czynny
udział w życiu artystycznym miasta. Uczestniczył w spotkaniach literackich
z tak znanymi poetami jak Jalu Kurek, Konstanty Ildefons Gałczyński
czy Władysław Broniewski.
Oddzielny rozdział w biografii Mariana Makarskiego to fascynacja teatrem, a szczególnie Teatrem Rapsodycznym Mieczysława
Kotlarczyka, z którym nawiązał bliski kontakt uwieńczony propozycją
udziału w spektaklach.Malarstwo w tym okresie nie odgrywa jeszcze w
życiu studenta politechniki dominującej roli, choć nie bez znaczenia
są jego kontakty i wizyty w pracowniach u kolegów malujących i rysujących
w czerwonym gmachu ASP przy placu Matejki w chwili, gdy złowrogi duch
realizmu socjalistycznego z trudem torował sobie drogę w historycznym
grodzie Kraka.
Dziś, analizując malarstwo Mariana Makarskiego należy
stwierdzić, że bezsprzecznie kolor jest tym, co decyduje o charakterze
stosunkowo dużych płócien artysty. Kolor głęboko przemyślany, koncypowany,
nie wynikający z nakazu chwili, nie podyktowany ulotną grą światła w
naturze.
Harmonia barw łamanych, współgrających i dopełniających się
istnieje w artyście niezależnie od tego, czy dany układ ma swoje odniesienie
w otaczającej go rzeczywistości. Zestawienie turkusowych zieleni, karminowych
i cynobrowych czerwieni, jasnych i ciemnych brązów, subtelnych szarości
i bieli słoniowych podpowiadają mu intuicja i wrażliwość.
Barwy ciepłe i zimne, kładzione niezależnie od siebie na różnych płótnach lub tuż
obok, na jednej płaszczyśnie, laserunkowo w dużych partiach ziemi i
nieba oraz zdecydowanie materialnie, gruzłowato, na ścianach i dachach
baśniowych domków. To one przekonują nas, że nie trzeba być pod koniec
XX wieku skrajnym modernistą, eksperymentatorem, aby zapewnić sobie
i swojej sztuce uznanie i przychylność krytyków oraz aplauz publiczności.
Wystarczy - tak jak czyni to Marian Makarski - czuć kolor, jego głębię
i pulsowanie, aby mieć coś ciekawego do przekazania innym, podzielenia
się ze zwykłymi zjadaczami chleba tym szczególnym darem, jakim jest
umiejętność uchwycenia na płótnie istotnych wartości picturalnych, uzupełnionych
pełną tajemnic i przesłania treścią.
Ów podtekst literacki każdego nowego
płótna jest jeszcze jednym ogniwem w długiej, bo kilkudziesięcioletniej
walce Mariana Makarskiego o obraz. Walce, w której fascynacja kolorem
nie prowadzi go ku tyle efektownej, co nic nie przedstawiającej sztuce
materii, lecz wręcz przeciwnie. Można odnieść wrażenie, że im bardziej
artysta czuje kolor, im bardziej jest on wysmakowany, tym bardziej czytelny
staje się wątek literacki poszczególnych kompozycji. Kompozycji, w których
puste, obwiedzione wyraśnym konturem przestrzenie umownych miast i miasteczek
wypełniają niepokojące, pnące się ku niebu domki o fascynujących elewacjach
z przyklejonymi doń balkonikami, wąskimi i koślawymi okienkami oraz
stromymi dachami. Niekiedy przemyka przez nie gdzieś z boku samotny
jeśdziec na koniu (Don Kichot), pojawiają się zagubione sylwetki pojedynczych
ludzi, stoją wreszcie z przodu - niczym na teatralnej scenie - powyginane,
rachityczne krzesła, czekając bezskutecznie na aktorów tego osobliwego
spektaklu.
Artysta chętnie skraca perspektywę, podnosi linię horyzontu,
korzysta z doświadczeń średniowiecznych mistrzów cechowych w sposobie
ukazywania przestrzeni, nakładając jeden plan na drugi. Niczym typowy
reprezentant dojrzałego romantyzmu wprowadza do swych płócien motyw
otwartego okna. Okna oddzielającego bezpieczny świat zacisza domowego
od grośnych zjawisk dziejących się na zewnątrz, tuż obok nas. Okna nieproporcjonalnie
dużego, wypełniającego całą szerokość elewacji w skromnym domku lub
też zawieszonego pomiędzy dwoma budynkami, z otwartymi szeroko na oścież
okiennicami i anonimowym popiersiem kobiecym w środku.
Okna Mariana
Makarskiego to klucze symbole pozwalające zrozumieć i połączyć życie
jednostki z funkcjonowaniem całej społeczności.Blisko czterdziestoletnie
malowanie "tego samego obrazu" powoduje, że malarstwo Mariana
Makarskiego przechodzi ewolucję, przede wszystkim w sposobie ujęcia
stałych elementów kompozycji, rekwizytów, ich umownej rzeczywistości.
Na początku było to uporczywe zmaganie się z przestrzenią, urodą autentycznego,
zanotowanego gdzieś w plenerze pejzażu, który artysta próbował przetworzyć
na swój sposób, odmaterializować, podporządkować własnej wizji zmierzającej
do płaskiej dwuwymiarowej syntezy.
Znajomość z Jerzym Nowosielskim na
plenerze w Zwierzyńcu (rok 1960) ułatwia Marianowi Makarskiemu zrozumieć,
że w jego obrazach tak jak w ikonie może być jednocześnie kilka obrazów,
tworzących wspólną całość. To od Nowosielskiego artysta zapożyczył również
wewnętrzną (malarską) krawędś obrazu, zamykającą każdą kompozycję i
oddzielającą ją od rzeczywistości, podkreśloną dodatkowo wąską drewnianą
ramą.
Podczas inicjacji Mariana Makarskiego jako malarza (koniec lat
pięćdziesiątych) istotne znaczenie odegrała również znajomość z Władysławem
Filipiakiem oraz Zenonem Kononowiczem (wybitnymi lubelskimi kolorystami,
ich podejściem do harmonii barw i roli pejzażu jako samoistnego dzieła
sztuki), a także przyjaśń i liczne rozmowy o sztuce z Jackiem Sienickim,
dzięki którym przyszły artysta nabrał pewności, wiary w swoje siły,
przekonania, że to, co robi i kim będzie - już niedługo - jako malarz
jest słuszne i zmierza we właściwym kierunku.
Penetrowanie własnej podświadomości
przez Mariana Makarskiego powoduje, że tak charakterystyczne dla jego
obrazów domki (wspomnienie drewniano-murowanej zabudowy Proszowic, miasteczka
nad Szreniawą w Małopolsce, w którym spędził kilka - ważnych w biografii
- lat dzieciństwa, i nadwiślańskiego Kazimierza Dolnego, miejsca licznych
pieszych wędrówek oraz plenerów w wieku męskim) zmieniają swój kształt,
wielkość i charakter. Od surowych i monumentalnych, tworzących monolityczną
ścianę wypełniającą przestrzeń pomiędzy powierzchnią ziemi a podstawą
nieboskłonu, z wąską szczeliną, przez którą próbuje przejść na drugą
stronę (rzeczywistości?) mały chłopiec, po rozrzucone - pozornie - bez
ładu i składu, zawieszone gdzieś w kosmicznej pustce klocki. Ale i one
różnią się między sobą.
Początkowo są to czytelne sześciany z niewielkimi
kominami, następnie bardziej spłaszczone, choć większe i agresywniejsze
domy "czynszowe", a na końcu niewyobrażalnie wydłużone, łopoczące
niczym flagi na wietrze, sprowadzone do całkowicie płaskich elewacji
frontowych. Sporadycznie artysta powtarza bryłę zapamiętanego kościoła,
jego smukłą wieżę, sylwetkę przysadzistej kamienicy z podcieniem i wysokim
łamanym dachem czy postrzępiony okap kazimierskiej studni na rynku.
Âwiadomie unika jednak nadmiaru szczegółów pozwalających zidentyfikować,
utożsamić pejzaże z konkretnym fragmentem tego czy innego miasteczka.
Twórca pragnie, aby jego kompozycje stanowiły element szerszego przesłania,
dyskusji zarówno o miejscu fizycznego przyjścia na świat, jak i narodzin
naszej osobowości. Artyście chodzi o to najbardziej tajemnicze i osobiste
miejsce, które nosi w duszy każdy z nas. Miejsce, bez którego nie mielibyśmy
wspomnień ani świadomości naszej odrębności, naszego humanistycznego
istnienia.
Tak jak lata pracy i coraz większa dojrzałość plastyczna oraz
większe zaawansowanie warsztatowe doprowadziły do zmian w wydawać by
się mogło całkowicie zunifikowanych domkach, tak samo swoistej modyfikacji
uległa - i ulega nadal - kolorystyka pejzaży Mariana Makarskiego.
Choć trudno jednoznacznie wskazać, że ta czy inna gama barw jest typowa dla
danego okresu jego twórczości (tym bardziej że artysta chętnie powraca
do pewnych zestawów kolorystycznych, głównie - wzmiankowanych wcześniej
- orgiastycznych czerwieni, zieleni i fioletów), to jednak na pewno
obrazy różnią się między sobą. Zwłaszcza intensywnością i soczystością
barw, ich czystością i świetlistością, a także stopniem nasycenia kolorem,
rzutującym na wymowę całego obrazu.
Widz kontemplujący z satysfakcją i przyjemnością obrazy Mariana Makarskiego, to widz, przed którym artysta
rozsunął magiczną kurtynę oddzielającą świat codziennych trosk i kłopotów
od świata tęsknot i iluzji, od świata nie spełnionych marzeń, a zarazem
mrocznych niepokojów i lęków. Nie ma - jak się wydaje - w obrazach malarza
nieustającej radości, odbicia beztroskich lat dzieciństwa, bo takich
w bogatym i różnorodnym życiu twórcy nie było zbyt wiele. Jest natomiast
chwila refleksji, zadumy nad tym, co odeszło na zawsze z pierwszym dzwonkiem
szkolnym, kolejną zmianą klasy i kolegów, powodzią, która zmyła w jednej
chwili przydomowy warzywnik, wyjazdami ojca w poszukiwaniu lepiej płatnej
pracy, aby zapewnić godziwy byt rodzinie, przeprowadzką z nostalgicznych
Proszowic na Lubelszczyznę, do Lublina, a wreszcie z tym, co zniszczyły
i próbowały wymazać z pamięci lata wojennej pożogi.
Uczucie kontemplacji, wewnętrznego skupienia towarzyszy przy oglądaniu wszystkich płócien
Mariana Makarskiego. Zarówno tych powstałych na początku lat sześćdziesiątych,
jak i tych z końca lat dziewięćdziesiątych. Tak w jednym jak i drugim
przypadku artysta, posługując się prostymi środkami technicznymi (zawsze
są to farby olejne nakładane na płótno najchętniej szpachlą i uzupełniane
- od pewnego czasu - akrylami), osiąga zamierzony efekt finalny, w którym
liczy się przede wszystkim soczysta materia malarska i jej literacka
treść. Wydawać by się mogło, że tak archaiczne i niemodne malarstwo
nie ma już dziś racji bytu. A przecież jest inaczej. To, że Marian Makarski
tworzy jakby na przekór obowiązującym modom czy trendom wynika przecież
z przyjętej zasady twórczej, niejako sprzecznej z awanagardową postawą
swych młodszych kolegów. Na pewno jest od nich inny, chociażby ze względu
na to, iż obrazy jego są bardziej spójne. ¸ączy je specyficzny sposób
widzenia świata i niezwykła poetyczność płócien, które zdają się być
zarówno strofami poematu, jak i akordami niekończącej się melodii, obecnej
w świadomości artysty od bardzo dawna.
Obrazy pokazywane i nagradzane
wielokrotnie w latach ubiegłych na wystawach indywidualnych i zbiorowych,
o charakterze ogólnopolskim i międzynarodowym, opatrywał Marian Makarski
z reguły tytułami, adekwatnymi do ich treści (np.: "Miasto czerwone
I i II", "Koncert w miasteczku", "Miasto z czerwonym
krzesłem", "Miasto w przestrzeni" czy "Zabawa w
Don Kichota").
Teraz - latem 1998 roku - problem tytułu obrazu
zdaje się dla artysty nie istnieć, pozostało tylko wspólne, łączące
je hasło - czekanie, towarzyszące artystycznemu oeuvres twórcy - jak
się wydaje - niemal od samego początku jego kariery.
Jak wynika z wcześniejszych wypowiedzi Mariana Makarskiego, czekanie jest być może najważniejszym
aspektem jego malarstwa, a także pisarstwa (artysta opublikował wiele
artykułów i esejów z pogranicza sztuki, napisał również - nie wydaną
jeszcze - powieść "Dom mojego ojca").
Malarstwo to istnieje tylko dlatego, aby określić, zdefiniować czekanie. "Tyle w nas
człowieczeństwa, tyle poezji, ile czekania. Zabrać nam czekanie, to
zabrać nam wszystko" - napisał przed laty Marian Makarski. Te piękne,
pełne poezji słowa rzeczywiście znajdują plastyczne potwierdzenie w
jego malarstwie. Malarstwie szczególnym, wyrosłym z romantycznej fascynacji
grą barw, nie dla samego układu estetycznego, ale malarstwie będącym
zapisem literackiego przesłania. Obraz i słowo, płótno i papier, a więc
pędzel i pióro, farby i atrament, to stałe atrybuty warsztatu Mariana
Makarskiego, artysty i eseisty w jednej osobie. Ale obraz dokonań tego
ciekawego twórcy nie byłby pełen, gdybyśmy nie wspomnieli o jego dorobku
jako architekta. Jest to rozdział oddzielny, który stanowi wartość samoistną.
Niemniej nie należy zapominać, iż Marian Makarski, doktor inżynier architekt
(przez wiele lat pracownik naukowy Politechniki Lubelskiej), brał udział
w licznych konkursach architektonicznych, zdobywając nagrody i wyróżnienia,
m.in. za projekty teatrów w Lublinie i Bydgoszczy, a także za projekt
nowego gmachu Muzeum Sztuki Współczesnej w Skopje.
Jest autorem wielu realizacji, w tym przede wszystkim Miejskiego Centrum Kultury w Ostrowcu
Świętokrzyskim, osiedla mieszkaniowego w Puławach oraz obiektów biurowych
zarówno w Lublinie jak i we wspomnianych Puławach.
Ponadto Marian Makarski
zajmuje się projektowaniem wnętrz, chętnie uczestniczy również w rewaloryzacji
obiektów zabytkowych. Najważniejszym, jak dotychczas, dziełem architektonicznym
tego człowieka renesansu jest projekt i realizacja kościoła oo. Kapucynów
przy Alejach Kraśnickich w Lublinie, którego charakterystyczna sylwetka
wrosła już na stałe w panoramę tej części miasta. Obiekt ten to rzadki
- w naszym regionie - przykład świątyni spełniającej wszelkie wymogi
stawiane nowoczesnej architekturze sakralnej.Za osiągnięcia na polu
architektury i malarstwa (członek ZPAP od 1960 roku) artysta otrzymał
wiele nagród, uwieńczonych nagrodą Ministra Kultury i Sztuki w 1995
roku za całokształt twórczości.
Pomimo tych osiągnięć, a może dzięki
nim, Marian Makarski - zdaniem autora niniejszych słów - gdzieś w głębi
duszy czuje się przede wszystkim piszącym malarzem. Autorem jednego
obrazu, jednej nie kończącej się wizji utrwalanej z godną podziwu konsekwencją
w kolejnych płótnach. Wizji ciągle wzbogacanej i uzupełnianej, wizji
nie mającej początku i końca.
Na zakończenie kilka słów o osobnym, ale
równie oryginalnym aspekcie twórczości malarskiej Mariana Makarskiego,
jaki stanowią martwe natury, niemal wyłącznie róże w wazonie. I choć
artysta żartobliwie mówi, że malują się same, gdy ma przerwę w pracy
(co ze względu na potrzebę zarabiania na życie projektami architektonicznymi
zdarza się wcale często), warto im poświęcić chwilę uwagi.
Przy prostocie
ujęcia tematu, jego jednoznaczności i oczywistości, kwiaty Mariana Makarskiego
mają rzadko spotykaną siłę wyrazu. Duże, kolorowe płatki osadzone na
mocnych łodygach, malowane grubo i chropawo, jakby szkicowo, a zarazem
mięsiście, fascynują intensywnością barw, idealnym "słuchem"
kolorystycznym ich autora.
Pulsujące soczystą czerwienią, fluoryzujące
fioletem czy ochrową żółcią, duże pąki róż mają siłę magnetyczną, przyciągają
wzrok, działają niczym narkotyk, nie pozwalają odejść, minąć ich bez
chwili refleksji.
Ale róże Mariana Makarskiego to mimo wszystko róże
smutku, kwiaty będące wyrazem tęsknoty za rzadkimi chwilami radości
i szczęścia, to nostalgiczne wspomnienie blasku słońca i zapachu traw
na łąkach obok podkrakowskich Proszowic, gdzie w kontakcie z naturą
narodziła się liryczna i poetycka dusza przyszłego artysty. Artysty
tak naprawdę samotnego, nie do końca zrozumianego, ale przecież umiejącego
się cieszyć życiem jak mało kto.
Lechosław
Lameński